Numer katalogowy

ZOHAR 042-2

Data premiery

05/04/2013

Formaty

CD

BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ

Czerń i Cień

Numer katalogowy

ZOHAR 042-2

Data premiery

05042013

Formaty

CD

Malarza Bronisława Ehrlicha. 9 utworów utrzymanych w duchu postpunka, dark wave z domieszką ambientu i post-rocka. Szczery przekaz, bezkompromisowa liryka oraz klimatyczne granie, będące odbiciem neurotycznych stanów lidera to kwintesencja tego, z czym mamy do czynienia na albumie „Czerń i Cień”. W muzyce BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ mogą znaleźć coś dla siebie zarówno fani Joy Division, wczesnego Wolfgang Press jak i miłośnicy dźwięków spod znaku Blood Axis, In Gowan Ring czy nawet Mogwai.

Jeden z najbardziej obiecujących debiutów na polskiej scenie nowofalowej.

Za produkcję płyty odpowiada Michał Goran Miegoń – muzyk (m.in. Kiev Office, The Shipyard)
i producent wielu interesujących zespołów z Trójmiasta.

Tracklista

1. Judasze
2. Babilońskie Damy
3. Zwierzęcy los
4. Low
5. Przemijanie
6. Apokalipsa
7. Pewnego Dnia
8. Mogwai
9. Ja

Recenzje

Santa Sangre:
The music by Polish project Bruno Światłocień is as unsettling as an abandoned factory at night: empty, wickedly silent, but also dark and dangerous. You walk inside it and the sound of your anxious footsteps brings back echoes of rusty machineries and broken glass. In this context Bronisław Ehrlich’s voice, always processed with heavy distortions, wide reverbs and haunting delays, may represent a psycho that’s chasing you and scares you by talking into the factory’s loudspeaker, just to let you know he’s there, hiding somewhere, and he’s going to get you very soon.
The average length of the tracks is high (most are over six minutes), the pieces are built as apocalyptic mantras that induce a hallucinatory trance on the listener. “Czerń I Cień” is an extenuating listening experience delineating a dark atmosphere, with a persistent sense of distance and abandonment, in an almost cinematic manner. There is a high level of attention in the sound engineering of all the instruments, the effected guitars, the snarly distorted bass, mechanical drum lines and punctual electronic interventions. The sonic terrain on which this album moves may give a sense of cold and dehumanization, instead the sounds are rich and massive.
The album begins with the robotic guitar riff and the powerful rhythm of “Judasze”, while “Babilońskie Damy” has a dub drum loop and some sounds of hip-hop derivation. The coda is one of the rare relaxed moments inside this album, even if it stumbles in a suspended closure. “Zwierzęcy Los” has a good fuzz bass riff and the instrumental “Low” closely recalls the ethereal post-rock of Mogwai and Godspeed You! Black Emperor, with its crystalline arpeggios and impassive pacing of the bass. Despite its retaining the same harmonic progression throughout, this piece is diversified by continuously evolving synths and effected guitars. “Przemijanie” juxtaposes a church organ to scratches that recall the trip-hop of Portishead. “Apokalipsa” has a post-punk influenced guitar riff, a powerful drum sound that sometimes indulges in moments of industrial obstinacy, and cold synths. After “Pewnego Dnia” and its guitars à la Joy Division we find the other instrumental of the album, “Mogwai”, where the relentless kick and snare alternation contrasts with soaring guitars. The album ends with “Ja”, the longest and most claustrophobic piece: the listener is kept in a continued state of tension by its spiraling chords

Felthat:
That’s something I haven’t heard in a while – a dark new wave with ambient guitar work and post rock almost psychodelia… to put it simply. But let’s steer away from oversimplification – Bruno is a great piece of work if you like this kind of stuff – very existential and dark bass drone of squashed emotions and melodious bass guitar and noisy lead guitars without too much of experimentalism but still having its own style and definitely working well in live conditions – I guess the band could be overloaded with the heavy style as an add-on to their already heavy stylistics.
One aspect of keeping up to your own style is definitely monotonous drive which is self understood if you notice that this interesting piece is a debut. As a blend of all those genres I guess it works well for a newbie band with people who have already worked in other bands – namely Mr Ehrlich – musician and a painter.
The album was produced by Michał Miegoń who is associated with bands like Kiev Office and The Shipyard. Have a taste – if not too depressive – definitely worth listening!

Kulturterrorismus:
“Altbackenen” Post-Punk/ Dark Wave à la JOY DIVISION präsentiert der polnische Musiker und Maler BRONISLAW EHRLICH, der unter dem Pseudonym BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ veröffentlicht, auf seinem Debütalbum “Czerń i Cień“, das den erneuten musikalischen Aufguss der 70er/ 80er eindrucksvoll belegt.
“Czerń i Cień” von BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ fand den Weg zum Licht über den polnischen Verlag ZOHARUM RECORDS, welcher vornehmlich Protagonisten aus dem Dark Ambient- wie Industrial in seinen Reihen wähnt, worin BRONISLAW EHRLICH mit seinem Post-Punk/ Dark Wave defacto auffällt.
Über die Inhalte und den tieferen Sinn von BRONISLAW EHRLICH‘s “Czerń i Cień” kann meine Person ausschließlich vermuten, weil der Pole sämtliche Texte in seiner schwierigen(?) Heimatsprache verfasste, wodurch sich nur rudimentär erschließt, dass er thematisch im typischen Post-Punk/ Dark Wave Fahrwasser (namentlich: Apokalypse) “schippert”, wo alle Vertreter dieses Genres ihren Schwerpunkt legen.
Neben dem erdrückenden Post-Punk/ Dark Wave Anteil, der massiv an JOY DIVISION gemahnt, tauchen in BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ‘s “Czerń i Cień” auch Ambientpassagen auf, die die Gesamtheit soundtechnisch ein wenig auflockern, aber an der trostlosen Gesamtatmosphäre nix ändern, welche von Anfang bis Ende depressive Suizidstimmung beschert. “Czerń i Cień” – insgesamt eine äußerst intensive Vorstellung von  BRONISLAW EHRLICH, deren Klasse auf ganzer Länge überzeugt, bloß englischsprachige Texte wären zum tieferen Eintauchen von Mehrheiten wünschenswert, ansonsten ein durchgängiger Anspieltipp, der durch viel Hall & schmutzige Produktion den Geist der 70er/ 80er perfekt vor Augen führt.
Fazit:
Individuen, die den typischen Charme der 70er/ 80er präferieren, wo JOY DIVISION mit ihrem Sound Maßstäbe setzten, sollten sich “Czerń i Cień” von BRONISLAW EHRLICH aka BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ nicht entgehen lassen – meine absolute Empfehlung!

Darknation:
Dosyć nietypowa płyta jak na Zoharum. Bruno Światłocień to debiutująca na naszym rynku nowofalowa grupa powstała z inicjatywy muzyka i malarza Bronisława Ehrlicha. Falowego grania w naszym kraju jest jak na lekarstwo także z zaciekawieniem i entuzjazmem rozpocząłem pierwsze przesłuchania ;).
Muszę przyznać że dobrze się tego słucha. Płyta zawiera 9 utworów, nieco trochę ponad godzinę muzyki która powoli i celnie wprowadza nas w neurotyczne stany lidera formacji. Zaczynają punkowe „Judasze” – fajny bezkompromisowy tekst, głośne gitary i perkusja która momentami brzmi jak automat. „Babilońskie Damy„ to mój ulubiony numer. Powolny i ciężki, ze świetną partią basu i ciekawie brzmiącymi perkusyjnymi uderzeniami. Trójka wprowadza więcej mroku, tempo nadal jest przyjemnie dla mnie powolne. Generalnie takie nastroje mamy przez cały album. Jak się dobrze wsłuchamy to tekstowo album jest też mocno pojechany i szczery w przekazie. Warto się wsłuchać co Bronisław stara się nam przekazać. Tylko instrumentalny „Low” jest odstępem od normy, to najlżejszy moment na płycie, choć nadal jest wolno to klimat jest lżejszy wręcz refleksyjny. Później nastrój powraca na właściwe, ponure tory.
Na pewno nie jest to płyta dla każdego. Nie jest to typowy nowofalowy krążek, muzyka jest trudna w odbiorze i panowie nie boją się eksperymentów ale „Czerń i Cień „ posiada to coś by od jakiegoś czasu co parę dni krążek lądował w moim odtwarzaczu. Jako minus który należy wymienić to według mnie czas płyty, gdyby wybrać najlepsze trzy kwadranse to jego siła rażenia byłaby jeszcze większa. Warto wkręcić się w ten klimat. Dla fanów Joy Division i nie tylko ;).

Musick Magazine:
Szczerze mówiąc nie śledzę obecnie tego co dzieje się obecnie na szeroko pojętej scenie nowofalowej i post-punkowej. Nie dlatego, że z jakichś powodów ją deprecjonuję, ale zwyczajnie brakuje mi czasu, a ten który mam zarezerwowany dla odłamów muzyki z nią związanych poświęcam raczej na poznawanie dziesiątek doskonałych pozycji sprzed 3 dekad. Nie jest to na szczęście żadna reguła, bo inaczej ominęłyby mnie takie strzały jak druga płyta zimnofalowych Wież Fabryk czy właśnie Bruno Światłocień, którego debiutancki album właśnie trafił w moje ręce. Dowodzony przez malarza Bronisława Ehrlicha zespół na swojej debiutanckiej płycie serwuje nam mieszankę post-punka i dark wave. ‘Czerń i cień’ to ponad godzina muzyki mrocznej, niespokojnej i hipnotyzującej, opierającej się na jednostajnych, wręcz mechanicznych partiach perkusji, przestrzennych klawiszach i oszczędnych, transowych partiach gitar. Właściwie znajduję tu większość tego, co cenię sobie najbardziej w tych wszystkich gatunkach wyrosłych z estetyki punk rocka. Jest tu mrok z debiutu Dead Can Dance czy Cocteau Twins, surowość Bauhaus, zimnofalowy chłód i minimalizm, a nawet trochę postrockowych smutów, które wkomponowano w całość tak umiejętnie, że w najmniejszym stopniu nie rozwadniają panującego na całej płycie nastroju. Ów nastrój jest zresztą największym atutem ‘Czerni i cienia’. Niektóre z utworów posiadają bardziej wyeksponowane partie gitar, inne bazują głównie na brzmieniach syntezatora i jednostajnym rytmie perkusji, ale każdy z nich wypełnia ponura, nieco refleksyjna, introwertyczna atmosfera. Jest wolno, duszno i transowo. Rola wokali została sprowadzona do recytacji pojawiających się gdzieś w tle, często ciężkich do odszyfrowania pomimo tekstów napisanych w większości po polsku, ale to, co udało mi się zrozumieć optymizmem raczej nie promieniuje i idealnie uzupełnia się z sama muzyką. Ważnym elementem albumu jest również doskonała produkcja, bo w dużej mierze to właśnie ona odpowiedzialna za jego gęstą atmosferę, którą osiągnięto za pomocą raczej oszczędnych partii instrumentalnych. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że świetnie się tej płyty słucha. Bez zaklinania rzeczywistości i patriotycznych sentymentów na zasadzie dobre, bo polskie. Dobre, bo dobre. Naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta płyta. Nie tylko dlatego, że jej zawartość idealnie trafiła w moje gusta, ale również dlatego, że pod względem kompozycyjnym i realizacyjnym nie mam jej kompletnie nic do zarzucenia. Jest to muzyka szczera, do bólu prawdziwa, a jednocześnie bardzo dobrze wyprodukowana przy zachowaniu jej pierwotnej formy. Mam nadzieję, że zespołowi uda się szerzej zaistnieć na scenie alternatywnej, bo jak już wspomniałem we wstępie, obok dwójki Wież Fabryk to najlepsza polska płyta, jaką słyszałem w tym roku. Gorąco polecam.

Lupus Unleashed:
Romantycy przelewali swoje smutki i problemy na papier pod postacią wierszy i dramatów patriotycznych. Obecnie w szkołach i na uczelniach młodzież nadal musi przeżywać te smutki i je interpretować. Na szczęście smutki można dziś przedstawić w formie dużo ciekawszej, w neurotycznej stylistycznej mieszance jaką jest debiutanckie wydawnictwo Bruna Światłocienia, czyli muzyka i malarza Bronisława Ehrlicha…
Nie tak dawno, opisywałem najnowsze wydawnictwo łódzkich Wież Fabryk oraz debiutancką epkę słupskiej Psylocybii. Pozornie z Światłocieniem nic ich nie łączy, a jednak można wyczuć podobną ekspresję, emocje, niedostępną i surową formę. Wśród swoich licznych inspiracji muzyk wymienia między innymi Joy Division czy Mogwai. Tu także można by odnieść wrażenie, że są to gatunki bardzo od siebie odległe, a jednak w sposób niekonwencjonalny i bardzo intrygujący udało się mu połączyć zimną falę z post-rockiem, elementami dark ambientu i gotyku spod znaku Bauhaus czy XIII Stoleti. Tę niezwykłą mieszankę wyprodukował zaś człowiek, który podobne szumy rozumie obecnie chyba najlepiej, czyli Michał „Goran” Miegoń. Śmiało można stwierdzić też, że to jeden z jego najciekawszych miksów. Materiał ten nie jest łatwy, nie do końca jest przyjemny, czy prosty, ale potrafi uzależnić.
Dziewięć utworów, które zrealizowano na potrzeby płyty „Czerń i Cień” zawierają się w długim, jak na tego typu granie, czasie, bagatela prawie sześćdziesięciu pięciu minut. Muzyka zawarta na płycie jest niespieszna, szumiąca i maszyneryjna, jak gdyby stukot maszyn i stoczniowych dźwigów.
Dość mocno zakorzeniony w zimno falowym punk rocku jest otwierający płytę utwór „Judasze”, następujący po nim „Babilońskie Damy” jest dość podobno potraktowany: delikatny, ale mroczny ton gitary basowej, szumy dookoła, powolne bity perkusji (prawie jak z automatu) i tłumione brzmienie. Odrobinę żywszy może wydać się „Zwierzęcy Los” w którym dźwięki gitar zostały mocniej wyeksponowane, ale wciąż jest wolno, mrocznie i szumiąco. Jeszcze ciekawszy jest „Low”, który zaczyna się trochę jakby został wyjęty z jakiejś płyty wczesnego Satyricona, albo innej black metalowej formacji, po czym znów szumi, lekko uderza. Z czasem jest intensywniej, ale cały czas niespiesznie, „katorżniczo”.
W piątym numerze zatytułowanym „Przemijanie” nieznacznie przyspieszamy za sprawą świetnego ciemnego drone’owego riffu. Tempo jednak nadal jest wolne i duszne. I do tego fantastyczny klawisz z tonami niczym z horroru. Tym utworem nie pogardziliby Czesi ze wspomnianego już XIII Stoleti, choć oni pewnie by jeszcze dorzucili trochę szybszych dźwięków. Do bardziej punkowych brzmień, ale wciąż mocno wtłumionych w przestrzeń wracamy w „Apokalipsie”, miejscami jest nawet szybciej. Do ciemnych gotyckich brzmień znów musimy się przyzwyczaić w numerze „Pewnego Dnia”, kolejnym niespiesznym, ale mocno wciągającym swoim frenetycznym klimatem.
Następujący po nim „Mogwai” to z jednej strony hołd dla tej wybitnej post-rockowej grupy, a z drugiej jakby soundtrack do kolejnej części „Terminatora”. Niemal widzi się te krajobrazy pełne jeszcze dymiących ruin, sponiewieranych szczątków maszyn zniszczonych przez ruch oporu, lub przez inne maszyny, niemal słyszy się wzbierający stukot kolejnych maszyn, które wypatrują ludzkiej zdobyczy. Ale to płyta o emocjach, więc te są gorzkie, smutne i łzami do wewnątrz… Niesamowicie piękne granie. Gdzieś nawet przemykają shoegaze’owe pasaże gitar… Ostatni numer także, jest wolny, szumiący i bardzo klimatyczny.
To na pewno nie jest płyta dla wszystkich. Nie ma tu solówek, szybkich, żwawych przebojów. Wszystko zawiera się tu w tłumionych szumach, wolnych i smutnych dźwiękach, nastawionych na emocje, które zwykle się wypiera, od których się ucieka. Sprawia jednak ta płyta też ogromną satysfakcję: jest świetnie zrealizowana brzmieniowo i wciągająca mimo swojego rozwlekłego stylu.
Intrygująco wypadają polskie teksty, których niemal nie słychać bo kapitalnie zlewają się z tłem, ale jeśli się wsłuchać dobrze, to włos się jeży na głowie. I nie dlatego, że są złe, tylko dlatego, że są tak pełne metafor, prawdziwe do bólu. Niezwykła to płyta pod każdym względem, choć przyznam, że mogłaby swobodnie być odrobinę krótsza. Trafi do bardzo wąskiego grona odbiorców, a ja na pewno należę do tych, którzy połknęli ją w całości, do tych którzy słuchają ją w całości i nie mają dosyć. To także płyta, z którą koniecznie trzeba się zapoznać. Wspomnieć też należy o okładce płyty: z tym facetem lepiej nie zadzierać…

Only Good Music:
Nie mogłem sobie odmówić pisania o związkach barwy i dźwięku w kontekście albumu „Czerń  i Cień”.  Nie tylko za sprawą osoby muzyka i malarza Bronisława Ehrlicha, chodzi raczej o wykreowany nastrój, symbolikę  oraz wpływ na odbiorcę.
Bo jeśli wierzyć symbolice kolorów, czerń to nie tylko negatywne emocje, chłód czy depresja. To również tajemniczość, niezależność, pewność siebie i zdecydowanie, ale i zamknięcia na świat. Te wszystkie cechy bezpośrednio odpowiadają temu co słyszymy na albumie „Czerń i Cień”. Symbolika czerni przekłada się wyraźnie na muzykę Bruno Światłocień, muzykę nieśpieszną o formie surowej i niekoniecznie otwartej na słuchacza. Dużą rolę pełnią w niej emocje ukryte w stłamszonym i zlewającym się z tłem wokalem. Emocje nieeksponowane, skierowane raczej do wewnątrz. Warto przefiltrować ten przekaz.
Tak jak czerń w sąsiedztwie innych kolorów „wysuwa je do przodu”, tak z mglistej estetyki eksponowane są czasem interesujące elementy, np. gitara w „Zwierzęcy Los”, „zimno falowo” wydobyta linia basu, intrygujący riff, czy nastrojowe klawisze („Przebudzenie”).
Co ciekawe w muzyce projektu Bruno Światłocień jest również miejsce dla „dźwiękowego” cienia, wtedy post rockowe i różno-falowe ekspresje ustępują pola rozmytym krajobrazom i zaszumionym przestrzeniom.
Album „Czerń i Cień” to takie umowne „uruchamianie” obrazu. Może w kwestii fantazji, ale jednak spełnia się tu wizja współwystępowania i integracji muzyki z obrazem. Trwające przestrzenne kształty ulegają przetransponowane na stawające się twory muzyczne.

MetalCentre:
Zoharum Records prężnie rozwija swoje muzyczne propozycje, gdyż coraz częściej dostaje do recenzji projekty, które nie mają nic wspólnego z muzyką Ambient. Tak jest w przypadku projektu BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ Bronisława Ehrlicha – muzyka i artysty malarza.
Dziewięć polskojęzycznych utworów, prezentuje dość osobliwe dźwięki, a raczej muzykę, która najbardziej skojarzyła mi się z przełomem lat 70/80, chwilami z kapelami w stylu JOY DIVISION i NOWY HORYZONT. Od samego początku materiału, najbardziej zamanifestowały się przesterowane partie basu – bardzo ciężkie i ponure, wręcz chrapliwe i transowe (by nie powiedzieć monotonne), które współgrają z równie transowym automatem perkusyjnym. Owe instrumenty tworzą jakby podstawę kompozycji dopełnianych poprzez różne gitarowe dźwięki, elektroniczne sample i klawiszowe pasaże. Całości dopełniają złowieszcze melorecytacje, szepty i mroczne wokalizy.
Z pośród ciężkich i transowych kawałków wyłaniają się także spokojne, hipnotyczne aranżacje (nieco w Post Rockowym stylu) przywołujące na myśl melancholijne stany – instrumentalny „Low”. A całość miejscami skłania się w rejony muzyki Industrialnej.
Utwory mimo swoistej prostoty są przestrzenne i klimatyczne – zimne, mroczne, depresyjne, miejscami kakofoniczne.

Mroczna Strefa/Puszka Pandory:
Takiego wykonawcy to jeszcze nie gościł u siebie do tej pory kolektyw Zoharum. BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ to projekt stworzony przez charyzmatycznego wokalistę, muzyka i artystę-malarza Bronisława Ehrlicha. Słuchając jego materiału zatytułowanego „Czerń i Cień” mam wrażenie, jak by na chwilę obudził się uśpiony od dawna, a swego czasu bardzo twórczy ruch trójmiejskiej alternatywy. Do takiej estetyki, po latach nadzwyczaj wielu, nawiązuje BRUNO i od razu pokazuje, że duch zbuntowanych lat 80-ych epoki post-punkowej i nowofalowej można jeszcze przebudzić i na naszym podwórku. Takiego muzyka brakuje nam jako reprezentanta Polski na festiwalu Castle Party i chociaż nie wiem czy ten projekt w ogóle koncertuje, to jeśli nawet nie – niech przemyśli to i podejmie decyzję na ‘tak’. W muzyce z tego krążka odnaleźć można echa w równej mierze odnoszące się do zimnofalowego grania JOY DIVISION, wczesnego THE CURE, X-MAL DEUTSCHLAND i naszego MADE IN POLAND, jak i post-punkowego ducha THE FALL, czegoś z wczesnego PIXIES, przestrzenno-pojechanego grania WOLFGANG PRESS czy BREATHLESS czy post-rockowej równowagi MOGWAI (hołdem dla tej grupy jest kawałek zatytułowany po prostu „Mogwai”) lub GOD IS AN ASTRONAUT, a tych odnośników jest naprawdę wiele, co tylko sprawia, że z zainteresowaniem czeka się na kolejne kawałki z tej płyty. Bo BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ jest nieobliczalny i chociaż posługuje się naprawdę minimalistycznym językiem muzycznym, to jak malarz czy zawodowy fotograf potrafi operować rzeczonymi światłocieniami, odcieniami i detalami stanowiącymi o skończonej całości. Dużo tu niedomówień, tajemniczych klimatów i rzeczy na pierwszy rzut ucha mało zrozumiałych. Druga sprawa, która jest istotna w przypadku tej płyty jest taka, że Ehrlich zdecydował się na polskojęzyczne teksty, co jest niestety kuriozum na naszej scenie. Dzięki temu, tak jak swego czasu CLOSTERKELER (płyta „Purple”), może trafić do wielu fanów uczulonych na tym punkcie, a gdyby media były bardziej otwarte na inne dźwięki niż tylko bezbarwną papkę, to taki numer jak „Judasze” powinien brykać już od paru miesięcy na playlistach różnych stacji radiowych. To akurat taki dość przebojowy jak na taką konwencję i szarpiący punkowo utwór, nie do końca oddający nastrój całości, ale może parę osób zwróciło by uwagę na BRUNO ŚWIATŁOCIEŃ i zainteresowało się tym staroświecko, ale jakże zacnie brzmiącym materiałem. A jest tutaj kilka prawdziwych perełek, jak na przykład leniwie rozwijający się i definiujący ‘piękno smutku’ instrumentalny utwór „Low”. Albo transowe i niepokojące „Przemijanie”, wręcz piękne w swej oszczędności „Ja” czy czarujące narastającą psychodelią „Pewnego Dnia”. Jedną z nielicznych wad “Czerni i Cieni” jest na pewno zbytnie rozciągnięcie w czasie, bowiem dawka około 65 minut tego typu muzyki jest lekką przesadą i pod sam koniec już trochę nuży. Ale ogólnie jest całkiem nieźle i zdecydowanie inaczej niż do tego przyzwyczailiśmy się muzycznie w ostatnich latach.